Saturday, August 13, 2016

O Papierologii i Procedurze Urzędowej Mojej Emigracji

Kiedy planowaliśmy małżeństwo i wspólne życie, nie wiedzieliśmy nic o przepisach emigracyjnych. Odkrywaliśmy je stopniowo, krok po kroku. Na początku tej drogi byliśmy jak dzieci we mgle, nieświadome niczego. Mając naiwną wizję: ślub, a potem wyjazd razem, nie mieliśmy pojęcia o meandrach procedury papierologicznej, która wtedy była przed nami.

Cała urzędowa droga, którą przeszliśmy, poczynając od jej samego początku, kiedy byłam jeszcze w Polsce, trwała prawie pięć lat. Tyle, co studia magisterskie. Jak to dobrze, że to już historia....



Ślub


Zawarcie małżeństwa z obcokrajowcem jest w Polsce możliwe pod warunkiem, że przedstawi on w USC potwierdzenie zdolności prawnej do wstąpienia w związek małżeński. Dokument taki wystawia stosowny urząd w kraju, z którego obcokrajowiec pochodzi. Problem jednak w tym, że Stany Zjednoczone tego typu zaświadczeń swoim obywatelom nie wydają. By móc wziąć ślub w Polsce, musielibyśmy byli złożyć wniosek o rozpoczęcie postępowania sądowego (sąd polski), które miałoby na celu ustalić wymaganą przepisami 'zdolność prawną' mojego Obcokrajowca. Jak poinformowano mnie wówczas w sądzie, przewód taki trwałby około roku. W tym czasie mój Teksańczyk musiałby się stawiać na wezwania/posiedzenia sądu. Musielibyśmy także zatrudniać tłumacza przysięgłego, który uczestniczyłby w rozprawach oraz tłumaczyłby potrzebne dokumenty. Wszystko to byłoby do zrealizowania tylko wtedy, gdyby mój mąż - wówczas narzeczony - mieszkał na stałe w Polsce. Częste zwalnianie się z pracy i przyloty do Polski na wezwania sądu były zwyczajnie niemożliwe. Nie mówiąc o kosztach postępowania sądowego i wszystkim, co by się z tym wiązało.

Było nam przykro, gdy się okazało, iż z wyżej wymienionych przyczyn, których nie można było niestety 'przeskoczyć', ślub w Polsce nie wchodził w grę.

Zaczęliśmy więc studiować przepisy 'z drugiej strony', by dowiedzieć się jakie warunki musielibyśmy spełnić, by móc wziąć ślub w USA. Rozpoczęliśmy starania o uzyskanie dla mnie wizy K1. Wiza ta uprawnia do jednokrotnego wjazdu do USA, przy czym w terminie 90 dni od daty przyjazdu należy zawrzeć związek małżeński z narzeczonym, którego nazwisko wpisane jest w wizie. W razie niespełnienia tego warunku, wiza wygasa i nie ma możliwości jej przedłużenia. 'Alien' narzeczona/y wraca wówczas do kraju, z którego przybyła/ł.

Krok 1 - mój Texan złożył wniosek 127 F (+załączniki) w urzędzie imigracyjnym w USA


Niektóre z tych załączników to:
  • formularz 325 A - dane osobowe i historia życia wnioskodawcy;
  • formularz 325 A - moje dane osobowe i moja historia życia w skrócie;
  • kopia aktu urodzenia wnioskodawcy;
  • zdjęcie paszportowe wnioskodawcy (jeszcze nie raz trzeba będzie je przedkładać);
  • formularz i134 - oświadczenie o chęci i zdolności wnioskodawcy w zakresie wspierania mnie, czyli 'alien' narzeczonej, w sferze duchowej, moralnej i finansowej (oczywiście głównie chodzi o tę ostatnią);
  • zaświadczenia z banku;
  • zaświadczenie z zakładu pracy Texana;
  • dowody na to, że spotkaliśmy się osobiście w czasie dwóch lat od dnia złożenia wniosku;
  • nasze oświadczenia o chęci i zamiarze zawarcia związku małżeńskiego w regulaminowym terminie.

Opłata urzędowa 340$

    Dopiero po oficjalnym zatwierdzeniu przez Urząd wyżej wymienionego wniosku, mogłam przystąpić do akcji ja.


    Kluczowym załącznikiem do mojego podania wizowego były wyniki badań lekarskich, które musiałam odbyć nie byle gdzie, ale w przychodni lekarskiej wskazanej przez Ambasadę. Do wyboru miałam trzy ośrodki zdrowia: w Warszawie, Krakowie i (na szczęście) Poznaniu. Najbliższy memu miejscu zamieszkania (500 km) był ten ostatni. Umówiłam się więc telefonicznie na wizytę, zamówiłam nocleg w hotelu (nie chciałam koczować w nocy na dworcu kolejowym), kupiłam bilet na pociąg i w wyznaczonym dniu pojechałam do Poznania (oczywiście musiałam też wziąć 'wolne' w pracy).

    Na miejsce (publiczny ośrodek zdrowia) trzeba było stawić się z ważnym paszportem, którego numer wpisano na wynikach badań. Testy regulaminowe, które przeszłam to: rentgen klatki piersiowej, badanie krwi na syfilis (!) oraz ogólne badanie lekarskie. Wszystko to odbyło się we wczesnych godzinach porannych. Najpierw uiściłam opłatę za testy (nie pamiętam dokładnie ile, ale było to +/- 50-75 zł), potem poszłam na rtg i badanie krwi. Rozumiałam potrzebę urzędową owych badań, jednak sprawdzanie mojej krwi pod kątem tego, czy może mam syfilis, było dla mnie dość żenujące. Podzieliłam się moimi odczuciami z panią pielęgniarką, która pobierała mi krew. Usłyszałam w odpowiedzi, że: „nigdy nie wiadomo, czego można się o sobie dowiedzieć". Oniemiałam. Niby racja, ale historia mojego życie nie miała w sobie niczego, co mogłoby sprawić, że wynik tego badania krwi mógłby być inny niż negatywny.

    Zaraz potem czekałam w kolejce do lekarza. Pani doktor była bardzo sympatyczna. Zbadała mnie 'od stóp do głów' i przeprowadziła wywiad dotyczący stanu mojego zdrowia. Musiałam też przedstawić zaświadczenie określające, jakie odbyłam w swym życiu szczepienia. Nie było z tym problemu, miałam bowiem ze sobą swoją prehistoryczną książeczkę zdrowia dziecka, którą na szczęście zachowałam przez lata z powodów sentymentalnych.

    Koszt badania lekarskiego (poza tym co zapłaciłam za testy) wyniósł 250 zł

    Koperty owej nie wolno mi było otwierać pod żadnym pozorem. Zgodnie z instrukcja urzędową, przesłałam ją, wraz z innymi załącznikami, do Ambasady USA w Warszawie.
    Pozostałe załączniki:
    • Zaświadczenie o niekaralności (koszt uzyskania dokumentu = 50 zł) 
    • Odpis zupełny aktu urodzenia
    • 2 (o ile dobrze pamietam) zdjęcia paszportowe (format amerykański).

    Częścią tego etapu procedury było też wypełnienie odpowiedniego wniosku wizowego online.

    Po długim oczekiwaniu na rozpatrzenie naszej sprawy oraz wyznaczenie terminu 'rozmowy wizowej' w Ambasadzie, w końcu nadszedł ten dzień. Było to w czerwcu, trzy dni przed końcem roku szkolnego. Spotkanie miałam wcześnie rano. Wiem, że niektórzy udają się do Ambasady prosto z pociągu. Ja jednak nie chciałam, po nocy spędzonej w podróży, wyglądać na rozmowie ' jak z krzyża zdjęta'. Dlatego zamówiłam nocleg w stolicy i do Warszawy pojechałam dzień wcześniej. Na szczęście udało mi się znaleźć kwaterę, a właściwie było to mieszkanie - kawalerka, która znajdowała się pięć minut 'spacerkiem' od Ambasady. Miało to swoje znaczenie. Nie znam Warszawy. Cieszyłam się więc, że po przyjeździe mogłam zrobić rozpoznanie terenu, a rano spokojnie udać się na spotkanie. Bez nerwów, czy zdążę i bez szukania - gdzie to jest.

    Cena wizy - zapłaciłam wówczas chyba ok. 750 zł. nie pamiętam dokładnie. Sprawdziłam, że obecnie wiza K1 kosztuje 1060 zł / 265$.

    Po ponad dziewięciu miesiącach od dnia, w którym Texan wysłał wniosek o rozpoczęcie postępowania w celu przyznania wizy narzeczeńskiej, w końcu wizę otrzymałam.

    Po ślubie


    Osoby, które znalazły się w USA w wyniku transferu wykonanego przez zakład pracy, najczęściej są w tej dobrej sytuacji, że nie muszą zajmować się sprawami imigracyjnymi. Wszystko załatwiają za nich prawnicy zatrudnieni przez firmę, w której imigrant pracuje. Pracodawca ponosi też koszty związane z procedurą. Główni zainteresowani - imigranci - nie mają więc nawet pojęcia, co ich omija.


    My załatwialiśmy wszystko sami. Bez wsparcia z jakiejkolwiek strony. Powiedziałby ktoś: „Co za problem wypełnić kilka formularzy i wysłać odpowiednie dokumenty?"

    Trudno jest przedstawić i wytłumaczyć stres, jaki przynosił każdy kolejny etap tej zawiłej procedury. Gromadzenie odpowiedniej dokumentacji, konieczność ciągłego udowadniania, że nasze małżeństwo jest prawdziwe i uczciwe, i nie było zawarte tylko w celu uzyskania mojego prawa pobytu w tym kraju, również wiązało się z - powiedziałabym - przewlekłym stresem. Błędne wypełnienie druków, niespełnienie wymaganych kryterii, niedostarczenie odpowiednich/odpowiedniej ilości dokumentów w określonym przepisami terminie, mogło skutkować odrzuceniem naszej sprawy, a tym samym koniecznością mojego przymusowego wyjazdu z USA.

    Za każdym razem, gdy przyszło mi studiować rządowe instrukcje, a potem wypełniać kolejny formularz, czułam nerwowe skurcze żołądka. Nie, problemem wcale nie był język angielski jako taki. Odpowiadanie na pytania zawarte w aplikacjach nierzadko wiązało się z ustalaniem odpowiedzi na pytanie: „Co autor w tym przypadku miał na myśli?” Język urzędowy/prawniczy, w którym sformułowane są tego typu dokumenty, jest niestety dla osób nieszkolonych w całej procedurze, dość enigmatyczny.


    Krok 2 - Uregulowanie mojego statusu pobytu


    Małżonek obywatela USA może ubiegać się o warunkową kartę stałego pobytu. Karta ważna jest tylko dwa lata. Po upływie tego okresu należyaplikować o zdjęcie warunku i przyznanie statusu rezydenta. Jeśli ktoś nie złoży podania o zdjęcie warunku (znów ważny termin składania wniosku) lub zostanie ono rozpatrzone negatywnie - żegnaj Genia, nie ma dyskusji - małżonek 'alien' wraca, skąd przybył.

    Tym razem aplikowaliśmy obydwoje:

    Mąż
      • i130 formularz
      • G 325 A - formularz ze skróconą historią jego życia
      • Oświadczenie o wsparciu małżonki finansowym itp. - i864
      • zdjęcie paszportowe (znowu), kopia aktu urodzenia itp., itd.

        Opłata urzędowa 420$

        Ja
        • i485 wniosek o przyznanie owej karty warunkowej (6 stron)
        • G 325 A - formularz ze skróconą historią mojego życia
        • 2 zdjęcia paszportowe
        • kopia aktu urodzenia z tłumaczeniem na angielski
        • kopia stron paszportu z wizą i dokumentem wjazdu
        • kopia aktu ślubu
        • dokumenty świadczące o naszym wspólnym zamieszkaniu - dużo by tu wymieniać....

        Opłata urzędowa 985$ + 85$ biometryka

        Biometryka towarzyszy każdemu etapowi procedury - w wyznaczonym terminie zgłaszałam się do Urzędu w celu pobrania moich odcisków palców, zrobienia zdjęcia mojej fizjonomii, wypełnienia krótkiego formularza - w sumie potwierdzenia, że ja to ja. Moje odciski palców mają taką urodę, że są delikatnie wyżłobione - takie mam delikatne, hrabiowskie rączki od urodzenia. Z tego powodu miałam nieprzyjemność bycia powtórnie wezwaną na ową biometrykę. Na szczęście płacić drugi raz 85$ nie trzeba było.

        Razem z dokumentami wymienionymi powyżej, złożyłam wniosek o pozwolenie na pracę i 765 (+ 2 zdjęcia paszportowe do tego), który dosyć szybko rozpatrzono pozytywnie.

        Za każdym razem wysyłaliśmy (pocztą) dokumenty z opcją możliwości śledzenia przesyłki w Internecie. Przynajmniej mieliśmy pewność, że nasze ważne papiery doszły na miejsce.


        Rozpatrzenie wniosków związanych z uzyskaniem prawa pobytu w USA zajmuje kilka miesięcy, trzeba nastawić się na cierpliwość. Dostaliśmy w końcu oczekiwane przez nas zawiadomienie o wyznaczonym terminie rozmowy z Urzędnikiem (a właściwie Oficerem). Rozmowa ta ma decydujące znaczenie w sprawie, to znaczy czy karta warunkowa zostanie przyznana. Na rozmowę należy przybyć z walizką różnych dokumentów, którą to walizkę mieliśmy przy sobie - okazaliśmy do wglądu wymagane dowody 'pożycia razem'. O pytaniach, jakie padają w czasie takich spotkań, można czytać w sieci różne historie. Nas nie pytano na szczęście 'po której stronie łóżka śpi żona/mąż' (chociaż odpowiedź nie sprawiłaby nam problemu). Nic z tych rzeczy. Najwyraźniej jednak wątpliwości budziły, wspomniane wcześniej, moje delikatne linie odcisków palców. Co wprawiło mnie i małżonka szanownego w stan nerwowy. Ku naszemu totalnemu zaskoczeniu (coś spoza listy dokumentów w naszej walizce), polecono nam dostarczyć zaświadczenie o mojej niekaralności, wystawione przez komendę główną policji znajdującą się w miejscowości, w której wówczas mieszkaliśmy.

        To był dopiero stres! Musieliśmy więc wrócić do tej naszej miejscowości (ok. 40 minut jazdy samochodem przy bezkorkowym ruchu) i znaleźć ów główny komisariat policji. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie jest i gdzie go szukać. No i nerwy jak 150. Czy zdążymy znaleźć, czy będzie jeszcze otwarty? To był piątek, a w piątki niektóre urzędy państwowe pracują krócej/są nieczynne. Czy długo będziemy czekać na wystawienie zaświadczenia?

        Przypomniało mi się wówczas to, co usłyszałam od pielęgniarki w Poznaniu: „nigdy nie wiadomo, czego można się o sobie dowiedzieć". Było to oczywiście bez sensu, bo żadnych problemów z prawem nie miałam, ale wszystko to ze stresu. Denerwowaliśmy się też, dlatego że nie wiedzieliśmy, nawet jeśli znajdziemy właściwy budynek - komendę policji, i uzyskamy zaświadczenie, czy zdążymy wrócić do Urzędu Imigracyjnego i dostarczyć je właściwemu Oficerowi przed końcem godzin urzędowania.

        Na szczęście udało nam się znaleźć Komendę, dokument wydano nam (za drobną opłatą) prawie od ręki. W drodze Powrotnej do Urzędu nie było korków i zdążyliśmy dostarczyć papier do rąk własnych owego Oficera.

        Teoretycznie mogliśmy zawieźć ten papier w następnym tygodniu. Wówczas jednak nasza sprawa uległaby zawieszeniu na nie wiadomo jak długo.......

        Po tym wszystkim mieliśmy serdecznie dosyć. Czułam się jak przekłuty balonik, z którego uszło całe powietrze. Cieszyliśmy się jednak bardzo, kiedy dwa tygodnie później dostałam kartę warunkowego pobytu.


        Krok 3 - Umiejscowienie aktu slubu w polskim Urzędzie Stanu Cywilnego (innymi słowy rejestracja małżeństwa w Polsce)


        Znów studiowałam przepisy prawne - tym razem polskie. Po pierwsze dowiedziałam się, że potrzebny będzie Apostille (oraz co to jest). A jest to mianowicie urzędowe potwierdzenie prawdziwości dokumentu. Potwierdzenie takie wystawia Sekretarz Stanu, w którym się mieszka. Wypełniliśmy więc kolejny formularz, załączyliśmy urzędowo potwierdzoną kopię aktu ślubu i wysłaliśmy do biura Sekretarza Stanu. Na odpowiedź i Apostille nie czekaliśmy długo.

        Opłata za Apostille: 15$

        Na tym etapie potrzebne nam było także potwierdzenie kserokopii dokumentów polskich przez notariusza polsko-angielskojęzycznego. W naszej części Teksasu język polski nie jest językiem powszechnie używanym, wprost przeciwnie. Bardziej popularnym jest np. mandaryński. Niełatwo więc nam było znaleźć potrzebnego nam notariusza. Szukaliśmy takiej osoby w miejscowych firmach prywatnych i państwowych, w bankach i gdzie tylko się da. Na próżno. Bez tego nie mogliśmy aplikować. Zapytałam więc kilka osób z lokalnej Polonii (które mieszkają tu na tyle długo, by wiedzieć więcej i znać więcej ludzi niż my), czy nie wiedzą, gdzie możemy znaleźć polsko-angielskiego notariusza. W odpowiedzi usłyszałam, że nie, nie znają i nie wiedzą.

        Byłam załamana. Stanęliśmy z naszymi sprawami w miejscu. Zaczęłam więc dalsze poszukiwania w Internecie. Przypadkowo natknęłam się na (otwartą wówczas) grupę Facebookową miejscowej Polonii. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu - te same osoby, które powiedziały mi, że nie znają polonijnego notariusza, w owej grupie, dużo wcześniej, podały namiary na taką osobę, mieszkającą  całkiem niedaleko.

        Z informacji tej skorzystałam, umówiłam się na spotkanie z notariuszem. W końcu uzyskaliśmy potrzebne nam potwierdzenie - pieczątkę i podpis. Pani notariusz bardzo dziwiła się, skąd miałam jej nazwisko i numer telefonu. Powiedziałam więc zgodnie z prawdą, że dane te znalazłam na FB. Wkrótce po tym spotkaniu, status wspomnianej Facebookowej grupy polonijnej zmieniono na utajniony. Numeru telefonu notariuszki nie zachowałam. Podczas naszej rozmowy stwierdziła ona, że będzie musiała go zmienić. Dla nas było wówczas bardzo ważne, że mogliśmy dalej załatwiać nasze sprawy urzędowe. Nie, do owej grupy na FB nie przystąpiłam.

        Umiejscowienie aktu ślubu dokonuje się za pomocą polskiej ambasady lub konsulatu. Kolejne dokumenty, których potrzebowaliśmy do złożenia wniosku o umiejscowienie to notarialnie potwierdzone tłumaczenia, dokonane przez zawodowego tłumacza mieszkającego w USA.

        Najbliższy nam Konsulat RP znajduje się w Los Angeles. Na stronie Konsulatu dostępna jest lista tłumaczy, zamieszkałych w naszym stanie. Inna sprawa, że lista okazała się nie całkiem aktualna. W każdym razie znaleźliśmy na niej dane kontaktowe - tłumacza, którego cennik usług był dla nas do przyjęcia. Ze względu na to, iż tłumacz ten mieszka daleko od nas (znowu nikt w naszej okolicy), wkrótce dostaliśmy przetłumaczone dokumenty, dostarczone pocztą. Mogliśmy wówczas wysłać  wniosek o umiejscowienie + wymagane załączniki do Konsulatu. Po załatwieniu sprawy w Polsce dostaliśmy pocztą zwrotną polski akt ślubu wydany przez USC.

          • Opłata za tłumaczenie aktu ślubu na j. polski oraz mojego aktu urodzenia na angielski + potwierdzenie notarialne tłumaczeń = 200$.
          • Opłata urzędowa za umiejscowienie aktu ślubu w Polsce: 87$

            Krótko po tym stracił ważność mój polski paszport. Jak już wspominałam, w Teksasie nie ma polskiej placówki konsularnej, a aplikować o polski paszport należy osobiście. Nie można zrobić tego wysyłając wniosek pocztą. Lot do Los Angeles w celu załatwienia paszportu nie wchodził w grę, musiałam więc czekać aż przedstawiciele Konsulatu przybędą w nasze strony na tzw. dyżur konsularny.


            Nie wiedzieliśmy, że podczas dyżuru będą także robione zdjęcia paszportowe, dlatego udaliśmy się w tym celu do pobliskiego punktu usług fotograficznych. Zdjęcie do polskiego paszportu (ma inne wymiary niż do paszportu amerykańskiego) w centymetrach? Nie robimy takich. Pracownik punktu szukał w komputerze i szukał - polskich wymiarów zdjęcia paszportowego (to, że podaliśmy te wymiary nie liczyło się). Na liście dostępnych usług Polski nie było. Widziałam jakie inne kraje europejskie były wymienione w oprogramowaniu sklepowym. Wróciliśmy do domu. Sprawdziłam (Internet oczywiście), że zdjęcie do francuskiego paszportu  ma takie same wymiary jak polskie. Wróciliśmy więc do punktu usługowego i zamówiliśmy 'francuskie' zdjęcie paszportowe. Zrobiono, ale wyciąć je musieliśmy sami w domu. Linijka w wycinarce sklepowej ustawiona bowiem była w calach, a nie w cm.

            Zrobienie zdjęcia paszportowego - niby pestka. Straciliśmy pół dnia na cos, co normalnie zajmuje parę minut. Jednak dzięki temu, że na dyżur konsularny przybyliśmy z gotowym zdjęciem paszportowym, nie musieliśmy długo czekać w kolejce, by załatwić co trzeba.

            Opłata za wydanie paszportu polskiego: 119$

            Krok 4 - zdjęcie warunku z karty stałego pobytu


            W czasie 90 dni przed upływem ważności karty warunkowej (zanim upłynie termin dwóch lat od jej wydania), należy aplikować o zdjęcie warunku, a tym samym o jej przedłużenie.

            Naiwnie myśleliśmy, że po złożeniu następnej porcji dokumentów, przedłużenie nastąpi, mniej więcej niejako automatycznie. Nic z tych rzeczy.

            Co wysłałam do Urzędu tym razem:
            • formularz i751 (11 stron),
            • zaświadczenie o mojej niekaralności (na wszelki wypadek),
            • kserokopię mojej dotychczasowej karty + kopie różnych dokumentów świadczących o naszym nieprzerwanym byciu i zamieszkaniu razem,
            • pisemne poświadczenia dwóch osób - w celu potwierdzenia tego samego, co wyżej.
             Opłata urzędowa 505$ + biometryka 85$ 

            Jakiś czas później otrzymałam List Urzędowy, w którym informowano mnie, że przesłane przeze mnie dokumenty nie przekonały Urzędu, że zawarliśmy związek małżeński w dobrej wierze (= z uczciwych powodów). Z listu dowiedziałam się też, iż jeśli w wyznaczonym terminie nie przekonam Urzędu co do prawdziwości naszego 'matrymonium' (nie prześlę więcej papierów), to moja sprawa zostanie odrzucona, a ja deportowana.

            Nie powiem jak się wtedy czułam. Jak mam przekonać urzędników, że kocham męża, on mnie, a całą papierologiczną drogę przez mękę przechodzimy, bo chcemy uczciwie być razem? Mąż się tak wtedy zdenerwował, że nie był w stanie zjeść ani obiadu, ani nic w ogóle do końca tego dnia.

            No cóż, zapakowaliśmy w bardzo dużą kopertę jeszcze więcej dokumentów i wysłaliśmy pod wskazany adres. Mieliśmy też nadzieję, że tym razem to wystarczy, by przekonać odpowiednie władze o naszych uczciwych intencjach.

            W czasie oczekiwania na rozpatrzenie mojego wniosku wygasła niestety moja tymczasowa, warunkowa zielona karta. Miałam wówczas cos do załatwienia w banku. Zaopatrzona w 'starą' kartę oraz List Urzędowy informujący o tym, że moja sprawa jest w toku - i, że, ogólnie rzecz biorąc, 'jestem legalna'. Niestety w banku załatwiono mnie odmownie - powód: nieważna karta pobytu. Z Listem Urzędowym się zapoznano, ale przepisy bankowe wymagają od klienta okazania ważnego dowodu tożsamości ze zdjęciem, a ja takiego nie miałam. Siedząc wtedy przed urzędnikiem bankowym poczułam się okropnie. Nie miałam ochoty na walkę z wiatrakami. Wyszłam z banku, bo zwyczajnie chciało mi się płakać.

            Po mniej więcej dziewięciu miesiącach od dnia złożenia aplikacji, dostałam w końcu bezwarunkową kartę stałego pobytu.

            Krok 5 - Coraz bliżej do finału

             


            Upłynęły trzy lata od przyznania mi statusu rezydenta i przyszedł czas na to, by aplikować w sprawie naturalizacji. Bardzo uważnie studiowałam wszystkie związane z tym urzędowe instrukcje, by niczego nie przeoczyć. Oprócz odpowiedniego wniosku (20 stron), do Urzędu wysłałam też 2 zdjęcia paszportowe (znowu) + kopie różnych dokumentów - kart, zezwoleń, stron z paszportu polskiego nieaktualnego i aktualnego, stron z wizą, dowody na wspólne życie razem od początku małżeństwa itp., itd. Nie chciałam, by i tym razem Urząd miał co do mnie jakiekolwiek wątpliwości.

            Opłata urzędowa 595$ + biometryka 85$

            Tym razem wszystko poszło szybciej niż się spodziewałam. Po miesiącu miałam termin biometryki, po czterech rozmowę z Oficerem + test wiedzy. Ptrzygotowałam się do sparwdzianu mojej znajomosci faktów dotyczących USA więc nie było z tym żadnych problemów. Odpowiedziałam prawidłowo na wszystkie pytania. Czułam się wówczas jakbym broniła drugą pracę dyplomową. Zdałam. Co za ulga!

            Po dwóch tygodniach od testu nadszedł mój Dzień Przysiegi. Uroczystość wyznaczono na bardzo wczesną godzinę poranną. By zdążyć na nią i uniknąć ewentualnych problemów związanych ze wzmożonym natężeniem ruchu drogowego w czasie, gdy większość ludzi spieszy do pracy; robotami na drodze; nieprzewidzianymi korkami czy wypadkiem (zdarza się tu często) blokującym całą autostradę, wyruszyliśmy w drogę już po szóstej rano.

            Ceremonia ślubowania była dość podniosła, ale też i miła. Nie chciało mi się wierzyć, że w końcu, po tych kilku latach zmagań z przepisami, dotarliśmy do pozytywnego finału.

            W Internecie można znaleźć opowieści o małżeństwach, które nie przetrwały stresów i obciążeń związanych z postępowaniem imigracyjnym. Jestem bardzo dumna z tego, co razem z mężem osiągnęliśmy. I bardzo się cieszę. Także z tego, że już o tym wszystkim nie musimy myśleć.

            W tekście nie podałam kosztów, jakie ponieśliśmy w związku z robieniem zdjęć paszportowych, uzyskaniem potwierdzonych kopii dokumentów, opłatami pocztowymi, dojazdami, opłatami za noclegi w Poznaniu i W-wie itp. Sumując wszystko razem, koszty postępowania urzędowego wyniosły nas grubo ponad 4000$. Informacje o cenach i kosztach podaję wyłącznie "ku pamięci' - w celach informacyjno-kronikarskich.

            Ilosć stresu jaka temu wszystkiego towarzyszyła często sięgała zenitu i jest zupełnie niewymierna. Nie da się jej wyrazić w żdnej mierze.

            PS

            Po ceremonii chciałam zrobić sobie zdjęcie do nowego paszportu - pomyślałam: 'jestem ładnie ubrana, akurat do zdjęcia'. Okazało się, że byłam ubrana źle - za jasny strój i w dodatku bez rękawów. Nie ma lekko. Trzeba było jechać do domu się przebrać :-).

            Aby oficjalnie zaistnieć jako obywatel, należy czekać aż uaktualnione zostaną dane w urzędowym systemie komputerowym. Do tego czasu jest się obywatelem, ale też i oficjalnie się nim nie jest. Nie można załatwiać żadnych spraw urzędowych.

            Post ten powstał na podstawie naszych doświadczeń i przeżyć. W żadnym razie nie może i nie ma być to przewodnik dotyczący procedury imigracyjnej. W celu zapoznania się ze szczegółowymi przepisami i instrukcjami dotyczącymi postępowania wizowego należy przestudiować strony internetowe: uscis.gov.

            6 comments :

            1. Bardzo dziękuję za podzielenie się swoimi doświadczeniami. Ja jestem na etapie 2. Miałam jechać do Teksasu, ale jednak Seattle.

              ReplyDelete
            2. Powodzenia życzę :-) Wszystkiego dobrego Aga.

              ReplyDelete
              Replies
              1. Dziękuję. Przyleciałam, jesteśmy po ślubie i właśnie zaczynam bój po tej stronie oceanu. Na razie o SSN. Jakieś wskazówki? Nie jest tak łatwo jak myślałam.

                Delete
              2. Grunt to się nie dać i nie poddawać. Nikt nie wie jak z tym jest, dopóki sam przez to nie przechodzi. Wszystkiego dobrego. :-)

                Delete
            3. Dziękuję za ten artykuł. Ale. Brzmi strasznie! Jak jakiej części Teksasu jesteście?

              ReplyDelete
            4. Marta, proszę bardzo. Dziękuję za przeczytanie. Bardzo cieszę się, że to już za nami! W północnej

              ReplyDelete