The idea for this alphabet post series comes from ' The Alphabet of My Emigration' by Dee Dorota L., member of The Polish Ladies Abroad Club, who has relocated to England.
I have also decided to join the project and write about My Texas Alphabet twice a week.
"Ś" is the letter which comes after "S" in the Polish alphabet. Since the Polish alphabet is the alphabet of my native language (and my life is a Polish-Texan mix), I am going to write my Texas Alphabet partly in Polish also. That is why posts connected with Polish letters are in Polish only.
W
Teksasie jak i w całych Stanach Zjednoczonych jest wielka
różnorodnosć kosciołów i wyznań religijnych. Wiele jest też
kosciołów chrzescijańskich, w tym katolickich.
Jednym z faktów, który daje do myślenia jest tutaj to, że na porządku
dziennym są naklejki na szybach samochodów z tekstami typu np.: 'Jezus
mnie prowadzi', 'Jezus zbawia' itp. W Polsce, mimo tego, że większość populacji kraju stanowią ludzie wierzący, takie publiczne prezentowanie swojego credo byłoby raczej uważane za dziwactwo lub niestosowność.
Amerykański kościół katolicki (mam na myśli ten, w którym msze odprawiane są w języku angielskim, podlegający biskupom i 'zarządowi' amerykańskiemu) różni się od polskiego. Organizacyjnie oraz czymś, co nazwałabym podejściem do społeczności. Pierwszą rzeczą, która mnie zaskoczyła w kościele amerykańskim było dziwne zamieszanie podczas ceremonii udzielania komunii św. Ludzie ustawiali się w kolejkę w różnych miejscach kościoła mimo tego, że był tylko jeden ksiądz i stał na środku przy ołtarzu. Nie wiedziałam, że:
- Komunii udzielają także osoby świeckie (po odpowiednim przeszkoleniu przez księdza).
- Oprócz opłatka częścią Komunii jest także wino (którego wypicie jest nieobowiązkowe).
W związku z tym, do czterech osób trzymających kielichy z opłatkiem i
do czterech osób 'podających' wino ustawiały się w różnych punktach
kościoła łańcuszki ludzi. Gdybym w Polsce
chciała udzielać Komunii, sam pomysł byłby raczej uznany za obrazoburczy.
Inne różnice to: posługę przy ołtarzu sprawują oprócz ministrantów także ministrantki. Każdy kościół ma swojego
diakona - mężczyznę
(też z grona lokalnych parafian), który spełnił odpowiednie warunki
formalne do sprawowania tej funkcji. Religii nauczają
parafianie-wolontariusze (którzy ukończyli krótkie szkolenie), nie jest
wymagane, by byli to absolwenci studiów teologicznych. Na tej samej
zasadzie prowadzone są lekcje religii, a właściwie jakby kursy dla
dorosłych, którzy chcą zostać katolikami. Taki kurs trwa mniej więcej
rok, w którego czasie osoby takie, zgodnie z procedurami kościelnymi
(mówię tu w dużym skrócie) są najpierw przyjmowane do grona wiernych, a
po jakimś czasie, podczas uroczystej mszy (najczęściej na Wielkanoc)
udzielany jest im chrzest, I Komunia i bierzmowanie. Nie ma tu
tradycyjnej kolędy ś
wiątecznej - wizyt księdza w domach wiernych. Może dlatego, że za mało księży. Każdy kościół ma mniej więcej tylko jednego księdza.
Bardzo podoba mi się w
kościele
amerykańskim to, że jest to miejsce nie tylko skupienia i modlitwy, ale
też zabawy. Tym samym jest on też bardziej otwarty na ludzi.
Częścią życia kościoła
są rozmaite imprezy typu pikniki, spotkania kulturalno-rozrywkowe i
imprezy (w tym np. zabawa z okazji ostatków) organizowane dla parafian. W każdym lokalnym budynku kościelnym,
oprócz sal do nauczania religii jest też duże pomieszczenie ze
stolikami i zapleczem kuchennym, wykorzystywane jako jadalnia, miejsce
zabaw i spotkań różnych grup (także o charakterze towarzyskim)
działających przy kościele.
Przy okazji nadmienię, że istnieje tu też coś takiego jak duszpasterstwo osób rozwiedzionych, które nie są zepchnięte poza margines Kościoła, ale mogą znaleźć wsparcie duchowe niezależnie od tego, czy są w trakcie rozwodu, przed czy też po jego zakończeniu.
Jakiś czas temu byliśmy w naszym miejscowym kościele na
zabawie - imprezie z
poczęstunkiem i
tańcami. Oprócz nas uczestniczyły w niej także rodziny jedno i
wielopokoleniowe: od kilkuletnich dzieci do osób starszych. Do tańca
przygrywał DJ, który prezentował muzykę z różnych
dekad - dla każdego. I wszyscy też bawili się świetnie: tańczyły
nastolatki - dziewczęta
i młodzieńcy, ich rodzice i babcie. Nikt się na nikogo nie gapił, nie
wstydził (np. tego, że jest na zabawie z rodzicami i 'się patrzą') - szał
na całego w bardzo pozytywnym znaczeniu. Pierwszy raz tańczyłam wtedy
'disco' pod obrazem z ostatnią wieczerzą, który wisiał nad naszymi
głowami. Miałam z tego wielką uciechę - bez żadnej obrazy. Wszak modlitwa
jest tak samo częścią życia, jak i zabawa. I takie jest tu właśnie
spojrzenie na sprawę. Podczas każdej imprezy, ksiądz
zawsze - chociaż na chwilę - pojawia się, by przywitać się z parafianami i im potowarzyszyć.
Pozytywną kwestią zabawy w kościele jest też jej bezpieczny klimat. Nie
ma alkoholu, więc nie ma też burd pijackich, idąc potańczyć mogę bez obawy zostawić torebkę na krześle (czego nigdy bym nie zrobiła w innym miejscu).
Jeszcze jedną rzeczą, którą lubię są piątki rybne, będące tradycją tutejszych kościołów w okresie Wielkiego Postu. W każdy piątek przed Wielkanocą można w kościele zjeść domowy obiad, przygotowany przez grupę Rycerzy Kolumba i jej współpracowników. Na posiłek, którego cena jest symboliczna, a którego jakość dorównuje daniom restauracyjnym,
składa się smażony sum, frytki, przystawki, napój i deser. Są też opcje
dla dzieci oraz tych, którzy nie jedzą ryb. Pełen wypas. Jest to zupełnie nowa przyczyna, z którego powodu lubię Wielki Post. Dla mających wątpliwości typu, że w tym okresie powinno się pościć, a nie objadać, wyjaśniam: nie obżeram się tylko jem zwykły obiad. A post polega przede wszystkim na powstrzymywaniu się od złych uczynków
i mówienia oraz myślenia źle o innych. Czego też staram się trzymać przez cały rok, a nie tylko przed Wielkanocą.
Poza kościołami katolickimi byłam też, z zupełnie różnych powodów, w kilku innych, też chrześcijańskich.
W jednym z nich, otwartych dla każdego niezależnie od przekonań,
pastorem była bardzo sympatyczna pani, która poza bycia duchowym
leaderem była też instruktorem taoistycznego
Tai Chi.
Na zakończenie powiem o imionach. Zupełnie normalną kwestią
wśród bardzo licznych tu Meksykanów (w
większości katolików) jest nadawanie dzieciom imion takich jak Jezus, czy Anioł.
W Polsce chybaby to nie przeszło. W każdym razie kiedyś, w nowym domu, do którego zamierzaliśmy się wprowadzić,
znaleźliśmy kartkę z wiadomością od Jezusa. Okazało się, że zamówiony
przez nas monter wykonał zlecone mu prace i na potwierdzenie dokonania
dzieła zostawił pokwitowanie. Ten kawałek papieru, a właściwie to, co
było na nim napisane, zaskoczyło nas, ale też wprawiło nas w dobry
nastrój.
Stwierdziliśmy, że jeśli sam Jezus zostawił nam wiadomość powitalną, to prawdziwy znak od Niebios i nie ma co dłużej zastanawiać się nad przeprowadzką
:).
PS
Zapomnialam dodać, że w tutejszych kościołach są toalety dostępne dla wszystkich, co ma swoje znaczenie, a w Polsce rzadko się zdarza. Zupełnie jakby nie było przewidziane, by ludzie przychodzący sie pomodlić mogli mieć inne potrzeby niż potrzeby duchowe.