The idea for this alphabet post series comes from ' The Alphabet of My Emigration' by Dee Dorota L., member of The Polish Ladies Abroad Club, who has relocated to England.
I have also decided to join the project and write about My Texas Alphabet twice a week.
"Ó" is the letter which comes after "O" in the Polish alphabet. 'Ź' is the last letter of the Polish alphabet. Since the Polish alphabet is the alphabet of my native language (and my life is a Polish-Texan mix), I write my Texas Alphabet partly in Polish also. That is why the posts connected with Polish letters are in Polish only.
To Your Knowledge: mróz = frost, mroźno = frosty
Zima w Teksasie ma różne oblicza. Bywa dosyć umiarkowana, z temperaturami w okolicach 10 - 15 stopni. Nie zawsze jednak jest ciepło. Od czasu do czasu zawieje z północy i zimny front z Kanady przynosi nam znaczną zmianę warunków atmosferycznych. Mamy wówczas prawdziwą zimę, szczególnie gdy nadejdzie '
ice storm'. Nie zawsze owa burza wiąże się z opadami śniegu.
Ale jest wtedy naprawdę
zimno - temperatura zjeżdża na termometrze do kilku stopni poniżej O C. Jeśli towarzyszy temu marznący deszcz robi się bardzo kiepsko. Ktoś, kto doświadczył zim na północy Europy może pomyśleć: 'Co to jest kilka stopni poniżej zera? Pikuś'. Też tak myślałam, dopóki nie doświadczyłam czym jest burza śnieżna w Teksasie.
Marznący deszcz powoduje natychmiastowe oblodzenie ulic. Niby normalne zimą, ale tutaj oznacza to zupełną katastrofę i paraliż komunikacyjny. Przeciętny użytkownik dróg nie posiada opon
zimowych - takie ataki zimowe zdarzają się zazwyczaj nagle i trwają stosunkowo
krótko - tydzień, może trochę krócej lub parę dni
dłużej - więc zakup i zmiana opon jest wydatkiem nieopłacalnym. Do tego lokalne służby drogowe nie mają wystarczającej ilości piaskarek. Nie
wiem ile ich jest dokładnie, ale raczej za mało. W naszej okolicy nigdy żadnej nie widziałam. Zdarza się więc, że jezdnie są pokryte dwudziestocentymetrową warstwą lodu. Kierowca, jeśli odważy się wówczas wyjechać na drogę, ryzykuje uszkodzeniem auta, utratą zdrowia lub życia. W związku
z tym, kiedy nadejdzie marznący deszcz i śnieg przy ujemnej temperaturze, większość ludzi pozostaje
w domach, tracąc dzień pracy lub dwa. Jesteśmy wtedy zupełnie uziemieni przez pogodę.
Dwa lata temu mieliśmy taki atak zlodowacenia. Prócz braku opon zimowych i lodowiska na jezdniach, większość mieszkańców stanu po prostu nie ma doświadczenia w kierowaniu autem w warunkach zimowych. Efektem tego są niezliczone kolizje i wypadki drogowe.
Siedzieliśmy wtedy w domu przez dwa dni. W końcu wybraliśmy się do sklepu, by kupić kilka produktów spożywczych. Ku naszemu zaskoczeniu, nasz lokalny supermarket świecił pustymi półkami. Co kompletnie zadziwiło mojego drogiego małżonka - pierwszy raz w życiu widział wówczas puste półki w sklepie. Trochę mnie to rozśmieszyło, przypomniały mi się czasy, kiedy takie półki w Polsce były codziennym elementem krajobrazu.
Z zupełnie innego powodu oczywiście. W teksaskim przypadku, oblodzenie na drogach po prostu uniemożliwiło dostawy towaru do sklepów.
Trzeciego dnia burzy zimowej w wiadomościach ogłoszono, że na drogach już lepiej. Postanowiliśmy więc wybrać się do restauracji na obiad. Miało być lepiej, ale niestety, jak się sami przekonaliśmy, wcale nie było. Na jezdni śliska maź, a pod nią pokłady lodu. Pod wiaduktami i na mostach (których tu pełno) wyboisty lód gruby na około 20 cm, pełny dziur. Czas przejazdu do restauracji z 10 minut (w normalnych warunkach pogodowych) wydłużył się prawie do godziny. Nigdy przedtem czegoś takiego nie widziałam i nie
miałam takiego stracha, jadąc samochodem. Muszę przy tym dodać, że mąż mój jest bardzo doświadczonym i uważnym kierowcą. Dzięki temu czułam się bezpieczniej, mimo wszystko. W każdym razie auto fiksowało na jezdni w tą i
wewtą. Po drodze mijaliśmy porzucone na poboczu pojazdy, niektóre przewrócone do góry kołami. Wyglądało to okropnie. Dojeżdżając do restauracji, modliliśmy się, by nie była zamknięta. Większość okolicznych miejsc użyteczności publicznej straszyła ciemnymi
oknami - nieczynne z powodu pogody.
Na szczęście nasz punkt obiadowy był otwarty. Tamtejszy chodnik i parking również jednak pokryte były lodem (nikt nie posypał piaskiem, bo i po co), co sprawiło, że z samochodu do drzwi restauracji dotarłam prawie na czworakach, starając się przy tym nie upaść. Wewnątrz, mimo zmniejszonej ilości kelnerów, obsłużono nas bardzo szybko. Prócz nas było wtedy na miejscu tylko kilku głodnych klientów. Jak się wtedy cieszyłam, że kucharz owej restauracji dotarł do pracy i nie jechaliśmy do niej na próżno!
Wróciliśmy do domu szczęśliwie. Następnego dnia przyszło ocieplenie i zlodowacenie zniknęło. Razem ze zmianą pogody burza śnieżna szybko poszła w zapomnienie. Do następnego razu, kiedy to znów zawieje zimny front z Kanady... Oby nie szybko i nie na długo!