Pages

Wednesday, September 30, 2015

Mój Teksański Alfabet: ę - język

The idea for this alphabet post series comes from ' The Alphabet of My Emigration' by Dee Dorota L., member of The Polish Ladies Abroad Club, who has relocated to England.
I have also decided to join the project and write about My Texas Alphabet twice a week.

Another 'ę' letter entry, in Polish only.

To your knowledge: 'język' means 'language' in Polish.




Przed przyjazdem do Teksasu wiedziałam oczywiście, że język amerykański różni się od języka brytyjskiego. Znałam też, z grubsza, różnice w słownictwie między tymi odmianami języka angielskiego. Nie wiedziałam natomiast nic na temat teksańskiego angielskiego ani na temat południowo-amerykańskiego języka angielskiego, którego ten pierwszy jest dialektem.

Zarówno teksański, jak i południowo-amerykański angielski mają swoje specyficzne, trochę odmienne od siebie, brzmienie. Charakteryzują się też konstrukcjami gramatycznymi i słownictwem, które mają się nijak do Standard English, nauczanego w większości polskich szkół.

Biorąc pod uwagę historię Teksasu, język angielski nie był (i właściwie nie jest) tu pierwszym językiem. Hiszpański był językiem komunikacji na długo, zanim pojawili się tu osadnicy anglojęzyczni. Ponadto, przed przyłączeniem do Stanów Zjednoczonych, Teksas był niepodległym państwem. Być może z tego też wynika fakt, że stan ten jest trochę odmienny od innych także w zakresie języka angielskiego.

W każdym razie, od czasu zamieszkania w Teksasie, teksański angielski, a także południowo-amerykański nie przestają mnie zadziwiać. Muszę przyznać, że bardzo lubię zarówno akcent typowy dla teksańskiego angielskiego, jak i akcent mieszkańców innych stanów amerykańskiego Południa. Rozumiem go też lepiej niż, np. akcent nowojorski. Przyzwyczaiłam się też do powszechnie używanych tu form gramatycznych, które w Standard English uważane są za błędne.

Oto kilka (często) zasłyszanych przykładów:
  • stosowanie 'was' we wszystkich osobach czasu przeszłego liczby pojedynczej i mnogiej,
  • 'do' w trzeciej osobie liczby pojedynczej (a nie 'does'),
  • dodawanie końcówki -s w rzeczownikach liczby mnogiej, które tej końcówki nie mają, np. childrens zamiast children,
  • stosowanie w formie ciągłej czasowników (dodawanie -ing), które 'normalnie' tej formy nie mają,
  • stosowanie końcówki -ed w wyrażaniu czasu czasu przeszłego i formy Past Participle, zamiast czasowników niereguralnych (np. 'goed' zamiast 'went'),
  • stosowanie 'done' zamiast 'did',
  • pomijanie 'have' w konstrukcjach typu 'I have been', 'would have done' - nie słyszałam też, by ktoś stosował formę "wouldn't've" (tylko "wouldn't" i forma Past Participle czasownika nieregularnego),
  • kumulowanie czasowników modalnych, np. 'I might could see you.',
  • stosowanie drugiego stopnia przysłówka 'little' z rzeczownikami niepoliczalnymi i niepoliczalnymi: less time, less trees (zamiast 'fewer trees').
To niektóre z wielu. Chciałam tu zaznaczyć, że nie przytaczam tych przykładów po to, by język/dialekt ten krytykować, czy też wysmiewać kogokolwiek. Uważam to za szczególną ciekawostkę z punktu widzenia językowego. Początkowo nie wierzyłam własnym uszom, słysząc takie 'kwiatki'. Nie uważam się za alfę i omegę w dziedzinie Standard English, ale przez wiele lat wyłapywanie i korygowanie tego typu nazwijmy to 'błędów' były częścią mojej pracy. Podczas lat pracy w szkole, na różne sposoby starałam się pomóc uczniom nauczyć się, w której osobie ma być 'do', w której 'does', gdzie 'was', gdzie 'were' itp.  Godzinami szlifowaliśmy różne konstrukcje gramatyczne i stosowanie form czasowników nieregularnych. Prawdopodobnie dlatego też moje ucho jest wyczulone na wyłapywanie 'kwiatków' językowych. I nagle, to wszystko, czego wcześniej sama się nauczyłam i nauczałam, w pewnym sensie straciło jakiekolwiek znaczenie. Słysząc takie, a nie inne formy czy też wymowę, popadałam (i popadam) często w wątpliwość - chyba czegoś nie wiem?

looker = atrakcyjna dziewczyna

Za przykład posłużyć tu może wyraz 'vehicle' (pojazd). Pamiętam, jak jedna z moich dawnych nauczycielek angielskiego dostawała przysłowiowej białej gorączki, jeśli któryś ze słuchaczy wymówił 'h' w tym wyrazie. Tutaj to norma. To samo np. w wyrazie 'interesting' - w lokalnej wersji, pierwsze 'e' też jest dźwięczne. Czasami, słuchając wypowiedzi różnych osób, słyszę dwie różne formy wymawiania tego samego słowa. Pytam wówczas mojego męża - jak to się właściwie wymawia? Często w odpowiedzi słyszę - 'i tak, i tak'. Nie wiem wówczas czego mam się trzymać, pytam więc dalej: 'a ty jakbyś to powiedział?'. Odpowiedź męża kończy mój problem - jest on bowiem rodowitym Teksańczykiem, a tym samym również moim przewodnikiem w zakresie teksańskiego angielskiego.
Słownictwa teksańskiego, jak i południowo-amerykańskiego ciągle się uczę, niektóre określenia (jak np. ice-box/lodówka) bardzo przypadły mi do gustu. Inne ciągle mnie zaskakują - kiedyś siedzieliśmy sobie w lodziarni i słyszę 'scoop down'. Rozglądam się, patrzę pod stół i nie wiem co mam 'down', bo nic nie mam 'up'. A mój kochany mąż chciał po prostu usiąść koło mnie i prosił, żebym zrobiła mu miejsce na ławce.



Z komunikacją z innymi osobami różnie bywa. Posługuję się tą formą angielskiego, której się nauczyłam wcześniej (ów Standard English), i do której jestem przyzwyczajona. Z drugiej strony, nie mówię już fryzjerce, że chciałabym, aby podcięła mi 'fringe' (bo wiem, że i tak będę musiała pokazać jej na migi, o co mi chodzi), w supermarkecie nie pytam już, gdzie jest 'trolley' (bo wiem, że nie uzyskam odpowiedzi). Nie testuję też znajomości słownictwa brytyjskiego na ekspedientkach, np. w sklepie z bielizną lub torebkami, by nie powodować 'zatoru komunikacyjnego'. Zdarzają się jednak sytuacje, które wprawiają mnie w zakłopotanie. Bez problemu porozumiewam się, np. z lekarzem, który świetnie mnie rozumie i ja jego. Minutę później, rozmawiając z pielęgniarką (trzymając się przykładu 'u lekarza') widzę, że osoba ta nie rozumie zupełnie (lub prawie wcale) co do niej mówię. A mówię w taki sam sposób jak przed chwilą, podczas rozmowy z lekarzem. Nie wiem wówczas co i jak mam powiedzieć inaczej, by być zrozumianą. Zastanawiałam się, z czego mogą wynikać te trudności komunikacyjne. Doszłam do wniosku, że być może, ma to związek z faktem, iż najbardziej rozpowszechnionymi (poza teksańskim) jest tu akcent i intonacja charakterystyczne dla Latynosów/osób hiszpańskojęzycznych mówiących po angielsku. Jeśli więc ktoś próbuje odnieść to  (co jest przyzwyczajony słyszeć najczęściej) do mojego akcentu (polskiego oczywiście) + niepopularnych tu form gramatycznych, prowadzi to do trudności w zrozumieniu mojego przekazu. Przynajmniej tak to sobie tłumaczę i w takich przypadkach staram się po prostu powtórzyć moją wypowiedź głośno i wyraźnie. Z różnym skutkiem.


W związku z uwarunkowaniami historycznymi, o których wspomniałam wcześniej, w Teksasie nie ma określonego języka urzędowego. We wszystkich sklepach i miejscach użyteczności publicznej obsługa klienta prowadzona jest w dwóch językach: angielskim i hiszpańskim. Moim osobistym zdaniem, nie zachęca to emigrantów hiszpańskojęzycznych, nieznających angielskiego, do nauki tego języka. Bo i po co, skoro wszędzie można porozumieć się po hiszpańsku (napisy i oznakowania w sklepach, także na opakowaniach różnych produktów, instrukcje obsługi itp. są dostępne w obydwu językach). Nieznajomość angielskiego nie przekreśla też szans na znalezienie pracy (jeśli ktoś zna hiszpański). Niedawno chcieliśmy zapytać o coś pracownicę supermarketu układającą towar na półkach - pani odpowiedziała po hiszpańsku - nie wiedziała, o co pytamy.

Niestety fakt, iż nie znamy hiszpańskiego - pomimo znajomości angielskiego (dotyczy to także osób urodzonych w USA) - jest jednym z elementów, które mogą mieć decydujący wpływ na to, czy uda nam się znaleźć pracę w Teksasie. Nie mówiąc o  jakimkolwiek awansie.

Ze względu na tutejszą popularność języka hiszpańskiego, nie przedstawiam się jako 'Ola', by nie wprowadzać zamieszania („¡Hola!” /ola/ po hiszpańsku znaczy: „cześć!”).


Co do języka polskiego. Zaraz po przyjeździe do Teksasu doszłam do wniosku, że jest on tu na tyle przydatny, jak mógłby być przydatny na przykład na Księżycu. W porównaniu do innych stanów Polonia jest w Teksasie raczej nieliczna i dość rozproszona. Wszystko zależy od tego, w jakim rejonie się mieszka. Język polski nie znajduje się na liście języków obcych, z których można zdawać egzamin stanowy. Są inne, w tym m.in. wietnamski, języki afrykańskie i różne europejskie, ale polskiego nie ma. Z tego, co wiem, nie ma też opcji egzaminu stanowego, dającego uprawnienia do nauczania, dla nauczyciela dwujęzycznego (język polski/ angielski).

Ciekawostką (wg mnie) jest to, że znajomość jakiegokolwiek języka programowania komputerowego podaje się tu w CV w rubryce: języki obce.



Tuesday, September 29, 2015

Mój Alfabet: ę - międzynarodowy

The idea for this alphabet post series comes from ' The Alphabet of My Emigration' by Dee Dorota L., member of The Polish Ladies Abroad Club, who has relocated to England.
I have also decided to join the project and write about My Texas Alphabet twice a week.

"Ę" is the letter which comes after "E" in the Polish alphabet. I am not skipping the letter though. Since the Polish alphabet is the alphabet of my native language (and my life is a Polish-Texan mix), I am going to write my Texas Alphabet partly in Polish also. That is why posts connected with Polish letters will be in Polish only.

To your knowledge: 'międzynarodowy' means 'international' in Polish.




Społeczeństwo Teksasu, jak i całych Stanów jest wielce międzynarodowe. Ameryki tu nie odkrywam, każdy o tym wie. Mieszkają tu oczywiście przedstawiciele różnych nacji, których pradziadowie osiedlili się tu jeszcze w XVIII wieku. Jest też wielu przybyłych z różnych krajów świata stosunkowo niedawno, nieurodzonych w USA. Studiowałam dane demograficzne dotyczące Teksasu, dostępne w Internecie, by poszerzyć swoją wiedzę na ten temat. Nie będę podawać jednak żadnych danych procentowych.

Ogólnie rzecz biorąc, społecznosć Teksasu jest mocno wielokulturowa, ze znaczącą ilością osób mających korzenie rodzinne w Meksyku, Ameryce Środkowej i Południowej. Wielokulturowość ta jest celebrowana i prezentowana podczas rozmaitych, dorocznych festiwali oraz mniejszych i większych imprez, mających w swojej nazwie wyraz 'międzynarodowy'.


Przedstawiciele różnych nacji prezentują wówczas swoje tradycyjne stroje ludowe, tańce narodowe, flagi 'swoich' krajów, kulinaria, muzykę itp., itd.

Międzynarodowy Festiwal w Dallas 2013

Międzynarodowy Festiwal w Plano 2014



Każda szkoła i parafia ma także swój dzień międzynarowody, który często nazywa się też 'Smaki ... (tu nazwa np. parafii, szkoły, kraju) i  jest także okazją do degustacji potraw narodowych przygotowanych/prezentowanych przez uczestników takiego wydarzenia.




'Smaki Św. Michała'

Bardzo lubię te imprezy. Są ciekawe i jednoczesnie kształcące. Barwne stroje przyciągają wzrok, prezentowane tańce są często dość egzotyczne (jak dla mnie). Nie ukrywam, że lubię też tegustacje potraw. Miło jest również porozmawiać, w przyjaznej, relaksacyjnej atmosferze, ze spotkanymi przy takiej okazji ludźmi i dowiedzieć się czegos nowego na temat kraju, z którego pochodzą.

Wszystko to sprzyja lepszemu zrozumieniu odmiennosci kulturowej innych osób, wzbogaca uczestników owych międzynarodowych wydarzeń w nowe doswiadczenia, ale także sprzyja integracji całego społeczeństwa Teksasu.

Zamierzam napisać jeszcze jeden post z 'ę' : 'język'. Wkrótce :).

Posty z 'ę'  innych blogerek: 

Anna: Ę jak w zdjĘciach
Dee: Ę jak w Pęknięte i Nie Pękaj
 

 

Friday, September 25, 2015

My Texas Alphabet: E for El Fenix

The idea for this alphabet post series comes from 'The Alphabet of My Emigration' by Dee Dorota L., member of The Polish Ladies Abroad Club, who has relocated to England.
I have also decided to join the project and write about My Texas Alphabet twice a week.




'El Fenix' is a chain of restaurants (in the Dallas/ Fort Worth Metroplex area) that serve Tex-Mex food. Texas is the land of Tex-Mex (the mixture of Texan and Mexican) cuisine and we eat it quite often too.

The very first El Fenix restaurant was established in Dallas by Mike Martinez (1918). The place still exists and, in my opinion, it is the best of all the El Fenix restaurants. On the other hand, I have not dined in each and every El Fenix place to be able to compare all of them. Anyway, so far I like the one in Dallas most.

I have also learned to make some Tex-Mex dishes - my bests are chicken quesadillas, pork fajitas, and beef tacos. Thanks to my culinary achievements, we can also enjoy Tex-Mex dishes made in our kitchen, without going out to one of the local food places.

El Fenix means 'the phoenix' - a mythological bird that decomposes itself to be reborn again. In a way, it is also a symbol of my emigration: I left my old life behind to begin a new life. I no longer do many things which I did a few years ago. I do not go to places where I used to go. But I have done and learned many new things, took up new hobbies, met new people. I am still the old me - I have not forgotten my past and where I come from, my family and friends whom I left in Poland. But I am also a new me. The same, but different in many ways.


'E' alphabet entries by other bloggers, members of the Polish Ladies Abroad Club:

Gabi: E for egoism // E jak egoizm
Dee: E jak Elegia (Żałobna)
Jagoda: E czyli etapy życia na emigracji
Anna: E jak Ebook 
Justa: E jak emigracja
Karolina: E ....Education
Anna G.: E jak mąż
Anna Maria: E jak Edukacja 
Viola: E jak Esencja angielskosci 
Justyna: E jak Emocje





Wednesday, September 23, 2015

My Folk Art, Hand Painted T-Shirt: Pattern #2

This is one of my favorite t-shirts and patterns painted by myself.
I love painting on fabric. I use brand new, cotton T-shirts. However, the painting process requires pre-washing the fabric. That is why I wash and iron each and every T-shirt before I start painting my patterns on them. The painting itself is quite time-consuming. Due to paints properties, I need to put the layers of paint gradually, so it takes me even up to three days (not to mention the time of pre-washing, drying and ironing) to decorate a T-shirt. But I love it!



Check out our other patterns - wall decor boards and T-shirts here.

 

My Folk Art T-Shirt #1

I have been thinking of decorating T-shirts for quite a long time. Finally, The day came I did paint my first T-shirt. You can see the results of it in the pictures included below. I was not sure how it all would work as I had never done it before. It appeared, fabric painting is quite a time-consuming process - you need to wait for several hours till the first layer of paint gets dry and is ready to add other colors. But I did enjoy it as much as I thought I would. Frankly speaking, I also quite like the final effect of my first T-shirt painting attempt.

I am planning to decorate more (brand new, blank) T-shirts, with similar patterns which I painted on the wall decor boards. Meaning: the little creatures designed by myself and folk patterns of the Kashubian region (Poland). You can see those boards here.

Check out our other patterns - wall decor boards and T-shirts here.

My Folk Art T-shirt #1

My Folk Art T-shirt #1



Tuesday, September 22, 2015

My Texas Alphabet: D for Dr Pepper

The idea for this alphabet post series comes from ' The Alphabet of My Emigration' by Dee Dorota L., member of The Polish Ladies Abroad Club, who has relocated to England.
I have also decided to join the project and write about My Texas Alphabet twice a week.



Thinking of the letter D, I need to mention Dr. Pepper in my Texas Alphabet. It is a carbonated, soft drink (a kind of cola) which has been made in Texas since 1885. The soda was first created by Charles Alderton, a pharmacist who worked in a drug store in Waco.


I first drank Dr. Pepper when I came to Texas. The drink original flavor reminds me prunes and I quite like it. However, I prefer its diet version. Other flavor variations (eg. cherry) are available too.


 Credits
Picture: By Amin - Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=68727090

Monday, September 21, 2015

My Texas Alphabet: D for Driving

The idea for this alphabet post series comes from "The Alphabet of My Emigration" by Dee Dorota L., member of The Polish Ladies Abroad Club, who has relocated to England.
I have also decided to join the project and write about My Texas Alphabet twice a week.




The area we live in is part of the North Texas Metroplex (I will write more about it when we get to the letter M) - numerous, contiguous cities. Practically, since they are all connected, they make one huge metropolitan complex. It means frequent, sometimes quite long, drives to get to various places, due to various life matters. What is more, the low (one, two or three-story) infrastructure of all local cities (besides the largest ones) makes them really stretched and large. On top of this, the public transport system is not developed here in a way as it is in Europe. In many places simply there is no such a thing at all. That is why having a car is a necessity here.

What I have observed: hardly anybody walks in Texas. Some people do it as a kind of sport/health activity, instead of jogging, but not too many. Most people drive everywhere. We used to know young persons who drove their cars also to check their mailbox (a three-minute walk).
Anyway, what I want to share in this post, is my remarks on the very frequent and extremely bad driving I have observed while on the local roads.
  • A lot of people drive as if there were no traffic rules at all or if they were the only person/vehicle on the road. I have seen examples of breaking several rules of the road and dangerous driving such as: forcing the right of way (really often), zigzag driving (not staying in one lane), driving straight across the highway from one external lane to the other (very common on four-lane roads), turning without using an indicator or turning left despite having the right turn indicator on. Some drivers tend to block the roads - they do not react to the light change (do they text or contemplate any higher ideas?). Some tend to use the lane for (eg) right turn only, go straight ahead and at the very spot when they should do the right turn, they suddenly jump left onto the left lane (despite the cars on the left lane of course), and keep on driving straight on. I am not sure whether they think it makes them drive more quickly, but certainly more dangerous. I guess, some guys drive despite not having a license or maybe, they tend to forget all the traffic rules on the day they get one.
  • Texting and using electronic devices while driving is another common problem. No wonder so many wrecks happen so often.

In Poland, it is very difficult to pass a driving (license) test. Many people take such exams even twelve times or more. As a result of it, some get discouraged and quit (do not get a driving license). Police random road controls are quite common - they check the cars - lights and so on - papers and drivers of course. It happens, that due to some serious traffic rules violation, a driver temporarily loses their license. As far as I know, after some time, they have to retake all the driving tests (including psychological ones) to be able to drive legally again.
In my opinion, it makes everyday driving safer as incompetent/bad drivers are removed from the road. Obviously, everybody happens to make a mistake/ mistakes, but this is not what I mean writing about 'bad' driving. Such 'style' of driving is not only dangerous to the 'stylish' driver, but to other road users too.

All in all, due to all the examples of 'bad' driving mentioned above, it is not enough that somebody drives safely and follows all the rules. What also matters is all the drivers around you, how much you are able to predict what they do, how quickly you are able to adjust to their unpredictable way of driving or an unexpected, sudden road situation change.

Talking about something else (but also connected with driving). I guess, most drivers are quite happy with low and lower gas prices. Unfortunately, such a situation has not been good for the oil business places. Hopefully, it will all get balanced sooner than later.

The lowest gas price we happened to encounter last year



Alfabet Emigracji by other bloggers, members of Polish Ladies Abroad Club: here



Thursday, September 17, 2015

Ć jak Ćwikła

The idea for this alphabet post series comes from ' The Alphabet of My Emigration' by Dee Dorota L., member of The Polish Ladies Abroad Club, who has relocated to England.
I have also decided to join the project and write about My Texas Alphabet twice a week.

"Ć" is the letter which comes after "C" in the Polish alphabet. I am not skipping the letter though. Since the Polish alphabet is the alphabet of my native language (and my life is a Polish-Texan mix), I am going to write my Texas Alphabet partly in Polish also. That is why posts connected with Polish letters will be in Polish only.

To your knowledge: 'ćwikła' is a Polish side dish made of cooked and grated beets, seasoned with (among others) horseradish. Pickled beetroots are another popular side in Poland. Beetroot soup (barszcz) is part of traditional Christmas Eve dinner in many Polish homes.


Po namyśle zdecydowałam, że nie będę omijać polskich liter w moim Teksaskim Alfabecie. Język polski jest jak najbardziej moim językiem i nic tego nie zmieni. A skoro moje życie jest mieszanką polsko-teksańską, posty związane z polskimi literami, będę pisać po polsku.


Ćwikła jadłam ostatni raz kilka lat temu, jeszcze w Polsce. Buraki nie należą niestety do popularnych elementów Kuchni Południa USA. Dlatego też bardzo ucieszyłam (i zdziwiłam) się na widok marynowanych buraków, serwowanych w bufecie sałatkowym jednej z lokalnych restauracji, którą odwiedziliśmy niedawno. Zarówno owe buraki (na zdjęciu), jak i sałatki były 'wyrobu domowego'. Rzadko mam okazję jeść tutaj marynowane buraki - te były przepyszne, delikatnie kwaskowe, trochę słodkawe - super! Cieszyłam się nimi, chociaż nie bardzo pasowały do smażonej ryby (restauracja serwuje dania z ryb).

Tak właściwie tytułowe ćwikła są symbolem tego wszystkiego, co wiąże się z moimi ulubionymi potrawami i smakami polskiej kuchni, i których czasami brakuje mi w Teksasie. Na co dzień mamy dość urozmaicone menu - lubimy kuchnie różnych narodów, w tym tradycyjne potrawy Południa. Jednak, nawet jedząc najpyszniejsze potrawy różnych nacji i kuchni świata, i tak po jakimś czasie przychodzi mi ochota na coś typowo polskiego. Niestety w naszym rejonie nie ma polskich restauracji, ani polskich sklepów. Jest jeden, mały, z dość ograniczoną ofertą produktów spożywczych. W zupełnie innej miejscowosci, za daleko by robić w nim zakupy. Poza tym ceny są w nim raczej wysokie.

To prawda (co napisała Sylwia w swoim poście na C), że polski chleb smakuje najlepiej. Dlatego też, na początku mojego pobytu w USA, często piekłam różnego rodzaju chleby i bułki, w tym do hamburgerów. Teraz już wiem, który chleb dostępny w sklepie warto kupić. Najczęściej chleb taki ma w nazwie 'europejski' przymiotnik: włoski, francuski ale także np. żydowski. Są też 'English muffins', które nie mają z mufinkami nic wspólnego - wyglądają jak przecięte na pół, spłaszczone bułki i 'Kaiser buns' - bułki kajzerki. Część z nich smakuje najlepiej po 'podgrzaniu' w piekarniku. Pieczywo to, oprócz tego, że wyglądem i smakiem przypomina polskie wyroby, ma jeszcze jedną wspólną cechę. Nie jest słodkie - w przeciwieństwie do większości gatunków pieczywa amerykańskiego.

Pierogów robić nie umiem więc to sobie odpuszczam - próbowałam kilka razy, z miernym rezultatem. Poza tym, wykonanie ich jest dość czasochłonne. Dlatego też, gdy nachodzi mnie ochota na 'polskie smaki', robię sobie np. sałatkę warzywną lub coś co ją przypomina. Ostatnio zatęskniłam za kisielami i zupami owocowymi. Przyrządzam je z mrożonych owoców - łatwe i szybkie do zrobienia, a jaka uciecha z jedzenia! Poza tym, już wiem gdzie serwują dobre buraki marynowane. Za jakiś czas znów się tam wybierzemy. :)

moja zupa wiśniowa

'Ć' alphabet entries by Polish Ladies Abroad:

Dee / Ć jak ćwierćwiecze
Anna / Ć jak ćwiczenia

Tuesday, September 15, 2015

Sing Out! - Parkinson Voice Project


Last weekend we were invited to the performance 'Sing Out with The Loud Crowd'. The choir (the Loud Crowd), accompanied by a live music band,  presented  songs from the movie 'Grease'. Don Most and Anson Williams, known from the TV series 'Happy Days', were Masters of Ceremony of the event. It was a very enjoyable concert.

After that, in the connection with the theme of the performance, old cars were displayed in the car park. Many guys found them interesting - some recalled the times when those models were in use..




The Loud Crowd is part of Parkinson Voice Project (nonprofit organization), which celebrates its 10th anniversary this year.
During the performance of the Choir, the audience could also learn not only about the Project, its founder Ms. Samantha Elendary, but also about its magnificent benefits, considering the persons diagnosed with Parkinson's disease. Thanks to the therapy program developed by Ms. Elendary, speech-language pathologist, those people exercise their speech organs in a way, which helps them regain and preserve their speaking abilities and the swallowing ones as well.
The results of the therapy are quite amazing, every single exercise matters - even after a two week practice it brings a significant improvement in the voice tone, speech and communication quality/abilities (a video example of a person's speech before and after two week Speak Out! therapy session was presented during the event).

Furthermore, Parkinson Voice Project program is available to every person who needs it as the therapy is free of charge.

The organization has its offices not only in Texas. There are more - in other states, and also in quite a few countries in different parts of the world.

On Sept.17 - North Texas Giving Day - you can also support Parkinson Voice Project: go to NorthTexasGivingDay.org and donate!


To learn more about Parkinson Voice Project visit the website.



Monday, September 14, 2015

My Texas Alphabet: C for Cowgirl Hat

The idea for this alphabet post series comes from ' The Alphabet of My Emigration' by Dee Dorota L., member of The Polish Ladies Abroad Club, who has relocated to England.
I have also decided to join the project and write about My Texas Alphabet twice a week.





I bought my cowgirl hat when I was still in Poland. However, I wore it maybe twice there, due to some passersby reactions which I happened to experience. I guess the hat was too shocking to them - some people giggled when they saw me, some commented: "O, cowboys have arrived". It seemed to be regarded as quite an exotic thing to wear. Anyway, those situations made me feel weird then.

These days I can wear my hat whenever I want to and wherever I go. No matter what time of the day or season is. Nobody pays attention to my headcover - cowboy and cowgirl hats are as usual in Texas as jeans and T-shirts. Not to mention boots of course. On the other hand, I could wear hair rollers as well, and nobody would stare at me either. I have seen a lady with hair rollers on her head (at a supermarket) - nobody cared about it.
All in all, I like my hat and I very much prefer it to any, even most beautiful, hair rollers.

'C' entries by Polish Ladies Abroad (in Polish):

Dee / C jak Ciąg dalszy
Gabi / C jak Czekolada (in English also)
Sylwia / C jak Chleb
Karolina / C jak Chimie
Justyna / C jak Charity Shop
Anna / C jak Cztery
Jagoda / ABC Emigracji
Kropka / C jak Chicago
Viola / C jak Czas
Justyna / C jak Cena emigracji 
Dorota / C jak Casablanca czyli 7 twarzy „Casy”
Agnieszka / C jak Ceny



 

Friday, September 11, 2015

Legendy Teksasu - post dla Klubu Polki na Obczyźnie


Z przyjemnoscią informuję: na blogu Klubu Polki na Obczyźnie ukazał się mój post, w cyklu Ciekawostki. Przedstawiam w nim jedną z legend Teksasu - 'Jeździec bez głowy'.



Just to inform you - first article, written by myself (in Polish), has been posted on the Polish Ladies Abroad blog. The text tells about Texas legend - "Headless Rider".


Thursday, September 10, 2015

My Texas Alphabet: B for Beans

The idea for this alphabet post series comes from ' The Alphabet of My Emigration' by Dee Dorota L., member of The Polish Ladies Abroad Club, who has relocated to England.
I have also decided to join the project and write about My Texas Alphabet twice a week.




Thinking about my life in Poland, there were only a few kinds of beans available in the local stores. At least as far as I can remember. Dry: white one, called Jas (Johnny); canned: white and red (in water); fresh: green and yellow bean pods, and frozen bags of green pods. Moreover, we did not eat beans too often - just once in a while.

In Texas, beans are a most important ingredient of many traditional dishes. Beans were also a main everyday meal in the old cowboy days. Maybe that is a reason, there are so many various sorts of beans here.

What you can see in the picture above, is a supermarket 'beans aisle' - white, red and black beans, (including eg. pinto beans, kidney beans and so on) dry, canned, seasoned, unseasoned - whatever you need and want. When I first saw that loads of beans, it was as surprising as overwhelming. I simply did not know which one to choose. And I felt lost - in the world of beans. Lost but not alone - my husband and my greatest supporter helped me. That time, and many times before and after the beans dilemma moment.

These days I have no problems with getting the beans I like. I have learned a lot since then. Furthermore, some of them (eg. baked up beans) have become my favorites. Since beans are high in fiber, iron, folate, protein and complex carbohydrates, they make a simple but quite a nutritious meal. From time to time, we enjoy having pinto beans, cooked in a traditional way (a recipe is to be posted on the Polish Ladies Abroad blog soon) and other ones too.

In a way, the beans are only an example of all the new things I have experienced and learned here. I would not have been able to go through it if it was not for my husband's love and care. At least not so smoothly as I did/do.

Other 'B' entries by Polish Ladies Abroad:

Gabi / B jak Boję się (in English & Polish)
Dee / B jak Boże Narodzenie, buraki i Belgia
Kropka za Oceanem  / B - jak Brookfield Zoo
Karolina / B jak Bordeaux
Anna Maria / B jak Belgia 
Justyna / B jak Będzin 
Anna / B jak Bon apetit 
Viola / B jak bagaż


Tuesday, September 8, 2015

My Texas Alphabet: A for Aloe

The idea for this alphabet post series comes from ' The Alphabet of My Emigration' by Dee Dorota L., member of The Polish Ladies Abroad Club, who has relocated to England.
I have also decided to join the project and write about My Texas Alphabet twice a week.

This week I am planning to have more alphabet posts than two, as I need to catch up with the pace of the project. What is more, the letter which comes after 'A', in the Polish alphabet, is 'Ą' . Obviously, it is not part of the English alphabet so I thought, I would have two 'A' entries instead.




Aloe Vera is the only plant that I have managed to grow successfully on our patio, in the heat of the Texas summer. Well, the only one so far. Since it is a succulent, it enjoys the hot sun rays and does not need much watering. Once a week is enough. Watering is not the problem, though, I could do it more often if it was required. 
We used to have  a couple of Aloe plants at home in Poland. I liked them - they were rather old, but not too large, despite their age. Besides being decorative, Aloe Vera is also quite a good medicine (topical use) which heals minor skin burns - from sunburn to 'kitchen burns'.

I am wondering how big our succulent will grow, considering the local weather conditions. I like gardening and enjoy the beauty of flowers and other plants. I only need to find some other heat-proof ones which would be able to stand up the Texas summer. Soon, I will get a bigger pot for this Aloe Vera, to let it 'stretch its legs' and enlarge properly. Maybe it will bloom too?

'Ą' entries by Polish Ladies Abroad (in Polish)

Dee/ Nie zawsze poprawne zapiski Dee: 'ą jak w początku'
Anna / Zaczynam od początku: 'ą jak ąę'

UPDATE:

Our aloe plant grew big and, as you can see in the photo, we sometimes used it as a second Christmas tree. Sadly, the winter freeze in February 2021 killed our PT and it is no more.

The little plant pot is the original one/size of the aloe plant when we bought it. Later we had to replant it twice - place in in bigger pots.

Our beautiful PT

My Texas Alphabet: A for Aloe

The idea for this alphabet post series comes from ' The Alphabet of My Emigration' by Dee Dorota L., member of The Polish Ladies Abroad Club, who has relocated to England.
I have also decided to join the project and write about My Texas Alphabet twice a week.

This week I am planning to have more alphabet posts than two, as I need to catch up with the pace of the project. What is more, the letter which comes after 'A', in the Polish alphabet, is 'Ą' . Obviously, it is not part of the English alphabet so I thought, I would have two 'A' entries instead.




Aloe Vera is the only plant which I have managed to grow successfully on our patio, in the heat of the Texas summer. Well, the only one so far. Since it is a succulent, it enjoys the hot sun rays and does not need much watering. Once a week is enough. Watering is not the problem, though, I could do it more often if it was required. 
We used to have  a couple of Aloe plants at home in Poland. I liked them - they were rather old, but not too large, despite their age. Besides being decorative, Aloe Vera is also quite a good medicine (topical use) which heals minor skin burns - from sunburn to 'kitchen burns'.

I am wondering how big our succulent will grow, considering the local weather conditions. I like gardening and enjoy the beauty of flowers and other plants. I only need to find some other heat-proof ones which would be able to stand up the Texas summer. Soon, I will get a bigger pot for this Aloe Vera, to let it 'stretch its legs' and enlarge properly. Maybe it will bloom too?

'Ą' entries by Polish Ladies Abroad (in Polish)

Dee/ Nie zawsze poprawne zapiski Dee: 'ą jak w początku'
Anna / Zaczynam od początku: 'ą jak ąę'
Joanna / Grugrubleble: Przygody z francuską mową
Agnieszka / Zapiski szwedzkie: Ą jak nawiĄzywanie znajomości a może Pan lub Pani Ącka ;) i w końcu zwĄtpienie…
 

My Texas Alphabet: A for Air Condition

The idea for this alphabet post series comes from ' The Alphabet of My Emigration' by Dee Dorota L., member of The Polish Ladies Abroad Club, who has relocated to England.
I have also decided to join the project and write about My Texas Alphabet twice a week.




I always wonder how people managed to survive Texas summer heat when they had no air condition. Especially in the early pioneer times, when they had no electric fans either. Cooling systems make the hot and humid weather conditions less oppressive and miserable. And I do very much appreciate the positive sides of the AC and the fact that it helps survive the summer days, and nights also. It simply makes breathing possible. On the other hand, it is not my favorite technology invention at all.
I have noticed, most Texans place themselves as close to the cooling systems and fans as possible. The closer, the better. I do the opposite. I do not like when the cool air is blowing straight on myself. I am simply not used to it and the cool air flow makes me suffer: I am cold, feel uncomfortable and get a headache. That is why, when in public places, I try to avoid that closeness as much as I can. Which is not easy - there are plenty of AC holes in each (e.g. restaurant) ceiling, not to mention a million fans cooling the air as well. Sometimes the air happens to be so cold that, if I could, I would put on a winter hat to cover/protect my head. And sometimes I did use a scarf....

My AC 'allergy' must be found quite weird by some locals. Fortunately, my husband understands it. Anyway, it happens we need to change seats when the 'air conditions' is too shivery (according to me only of course). Sometimes, it also causes a kind of awkward situation, when a person hosting us at their place tries to be kind and make me feel comfortable and places a big fan very near me. I always appreciate the hospitality and care, so I hate to tell them I do not enjoy the fan treat.

I think a reason for my AC intolerance might be connected with the totally different climate conditions I am/my body is used to. It was much colder (both in the summer and in the winter) where I lived most of my life.  When you needed fresh air, it was enough to open a window, and the air condition was not needed at all.
According to my theory - in Texas, a cool breeze means relief because, most of the year, it is extremely hot here. Where I used to live - the chilly wind meant danger to the body (especially when it was freezing outside) - possibly cold and sickness. Maybe, that was why my body was programmed in a certain way and still reacts like that, despite the change of climate conditions around me. I do not know, but I have learned that I need to sleep under a (thin) blanket, even during the hottest Texas season. If I do not, and use the usual summer bed-sheet only, I quickly get sick. But I am not complaining. Oh no.

All in all, I am glad we have a good AC system in our place. Luckily, it is possible to adjust it to my 'likes' so I am able to enjoy its advantages too. And soon, the time of the day will come, when it gets unpleasantly hot outside and inside. And I will need to turn on the air again. Glad I can!

'A' entries by Polish Ladies Abroad: 

Dee / A jak Anglia 
Anna Maria / A jak mój ulubiony mąż
Gabi  / A jak AIESEC
Agnieszka / A jak... Agnieszka w Ångermanland
Kropka / A jak Addison
Anna / Anna postanawia znaleźć Alternatywę
Justyna / A jak Alex 
Anna / A jak Ameryka
Karolina / A jak Aquitaine 
Viola / A jak Abstrakcyjne rozwiązania
Joanna / A jak Adaptacja
Jagoda / A jak Algeciras – port na Cieślinie Gibraltarskiej po hiszpańskiej stronie
 

Friday, September 4, 2015

Reading Time: "To Hell and Back" by Audie Murphy

Three days ago there was 76th anniversary of the WW2 beginning. I think it is the right time to tell you about the book recommended by my husband: 'To Hell And Back' written by Audie Murphy.

For those of you who do not know: Audie Murphy, WW2 hero, was one of the most decorated American soldiers. Born (1925) and raised in Texas, he was also an exquisite rifle shooter. Audie joined the US Army on June 30, 1942.

In his book, Audie Murphy wrote about his military career - Brothers in Arms and the horrors of combat. He also told about his emotions, how - many times - he had thought he would not survive the following day.
Furthermore, Audie described how the guys that had fought together for a long time, had built a special bond for each other. They would share everything with each other: from food and, as a “treasure”, a bottle of European wine, found in an abandoned house or barn, stories about their lives back home before the war, and what their plans were after the war if they got through the next day of fighting…to making each other laugh with tall tales. How they would love to tell wild tales to the new soldiers that had just arrived to the front and keep them at a distance as they did not want to get close and lose, yet, another friend.   How, as the war dragged on, few would feel they would stay alive when hell is as close as six feet deep…………………………….

The book is written in a fascinating way and it is certainly worth reading. A true story of/about a real person and the nightmare of the war he went through.

And something not mentioned in the book: my husband worked for years with a cousin of Audie Murphy. The man often spoke on how it was after the war, when Audie returned as a hero and went on to star in Hollywood movies. Despite being famous, Audie Murphy remained a humble man: when he came back to the fields and backwoods town of Texas, he would never brag or talk big. He would load up as many cousins and children he could in his car and run them up the drug stores for ice cream cones on hot Texas days…. A hero - even to children.


Tuesday, September 1, 2015

Fort Worth - Joe T. Garcia's

Not far from the old Fort Worth Stockyards, there is a restaurant which we enjoy visiting. Especially when we happen to be in the area.
Joe T. Garcia's has served traditional Mexican food since 1935. Whenever we come to Joe T's, it is always packed with people, which certainly means good meals are made here.


Last weekend we also enjoyed a delicious family lunch, including (among others) chips, salsa, nachos, tacos, fajita meat, enchiladas, rice and re-fried beans.


The inner rooms of the restaurant are quite big but many visitors prefer having food on the patio, in the charming restaurant garden (even if they have to wait in line for a long time to get a table).
We did not wait though. After the feast, we just went for a walk along the garden paths (see the pictures below).

Joe T Garcia's - Fort Worth TX